I stało się- 17ego maja czwarty raz wylądowałem w Nowym Jorku. Z jednej strony radość z możliwości odwiedzenia rodziny i znajomych, mozliwości szwędania się po "Wielkim Jabłku", gdzie zawsze dzieje się coś ciekawego- wystepy uliczne, time square przypominający mrowisko z milionem turystów dziennie i cudowna panorama miasta z Empire State Building. Niezwykle alternatywne miasto, jednak 3 dni wśród drapaczy chmur stanowczo wystarcza na dłuuuugi czas....kto był wie o czym mówie ;)
Cel tego wyjazdu nie był jednak turystyczny- miałem przyjechać, zarobić pieniadze, zrobić kurs pilota, o którym zawsze marzyłem i z podniesiona głową wrócić do Polski. Na miejscu okazało się, że ze względu na wzrost cen paliwa, na szkołe lotnicza mnie nie stać, a do Polski nie bardzo mam po co wracać, bo na żadną uczelnie papierów nie składałem. .......jednym slowem załatwiłem sobie najdłuższe wakacje życia!!! :)
Planów była masa- miała być wyprawa dookoła świata z nieznajomymi zapaleńcami z neta, miały być Karaiby i jeszcze wiele, wiele innych rzeczy miało być...... ostatecznie jest bilet do Limy na początek października i plan szwędania się po Ameryce Południowej z Kamilą Szymanowską, która od 2 miesięcy podróżuje po Peru i Boliwii :))
Póki co, przede mną jeszcze 1, 5 miesiąca pracy w spokojnym Devon, fajnych imprez z wypasionymi amerykańskimi i polskimi sasiadami, kilka wypadów do stolicy hazardu wschodniego wybrzeża- Atlantic City i dobry obiadek w Waszyngtonie ze znajomymi.
Pozdrawiam !!!
MIREK