Hm, jak widac, troche znudzila mnie idea tego bloga- opisywanie kazdego miejsca tak szybko jak sie w nim tylko znajde. Szczerze mowiac bylo to zawsze najbardziej stresujaca i irytujaca robota, ze wzgledu na zle lacze, chinskie klawiatury itp, itd. Odpuscilem sobie tym razem. Wazniejsze, ciekawsze, piekne i warte zapamietania chwile opisujemy dokladnie w malym dzienniku, ktory Ciacci, jako studentka kreatywnego pisania musi wypelnic do konca podrozy i tym razem zebrac informacje na swoj koncowy projekt-"travel journal".
Indie, heh, smiac mi sie chce teraz na sama mysl o naszych przygotowaniach do wyjazdu. W ostatni dzien, kilka godzin przed odlotem, na wielkim kacu, prosto z egzaminow na studia, zero pewnosci i deszczowa pogoda za oknem. Oboje prowadzilismy sobie fajne zycie w Londynie- zaczelo sie lato, imprezy, wypady, wyjazdy, piwko, spotkania....blizsze i dalsze nam osoby, ktore, co sobie uswiadomilismy w dzien wyjazdu, trzeba bylo tak po prostu zostawic, zapomniec na jakis czas.....Przytloczeni zupelnie, bez slowa siedzimy w fotelach czekajac az maszyna bedzie gotowa do odlotu. Nagle pach- impuls do glowy, wstaje biore plecak, omijam Ciacci, ktora juz szybowala w innym wymiarze po butelce swoich magicznych kropelek na stany lekowa< dozwolona dawka- 8 kropli :D > , biedna panicznie boi sie latac. W ostatniej chwili zatrzymala mnie stewardesa, pytajac czy jestem pewny, ze chce wysiasc, bo opozni to lot o przynajmniej 2 godziny : "It's not a bus Sir, you can't leave just like that". Przekonala mnie... heh, jak sie okazalo do najlepszej podrozy mojego zycia. :)
Delhi to zupelnie inny wymiar. Jest piekne i obrzydliwe, niewiarygodne i niespotykanie inne niz reszta swiata, ktora widzialem. Zdecydowanie nie jest to tez miejsce dla kazdego.....Wskoczylismy w taksowke i od pierwszych chwil nie moglismy uwierzyc w to co sie dzieje wokolo nas. Oni jezdza niczym swiry z play station. W nieslychanie sprytny sposob ustawiaja sie w rzeedach 6-8 pojazdow na 4-pasmowej jezdni. Klaksony samochodow, rikszy, motorow, autobusow, nie sa opcja , a koniecznoscia, przepisem. Trabia wszyscy i tym samym daja sobie znac o swojej pozycji- czy to sa z przodu, tylu, boku i czy tez sie wlasnie zderzyli :D Ulice Deli to najprawdziwsza definicja ufnosci drugiemu czlowiekowi. Nigdy nie widzialem tylu pojazdow tak "stulonych" w jedna wielka mase. A co najwazniejsze cale te drogowe pieklo w jakis nieznany sposob dziala i wszystko "plynie" dosc harmonijnie.
Kazdy kogo spotkalismy byl negatywnie nastawiony do tego miejsca. Ludzie tylko przejezdzaja, jedza i uciekaja jak najdalej ze stolicy. My...od pierwszej chwili czulismy sie jak w domu. W drugi dzien przenieslismy sie do dosc biednej dzielnicy, kolo glownej stacji kolejowej miasta. Czulismy sie jak lokalni po kilku godzinach. Ludzie rozpoznawali nas w knajpach, sklepikach. Po godzinie spaceru, skonczylismy grajac w karty w srodku " slumsu" palac " biri" i pijac lokalna "chai.
Delhi, to glownie ludzie, kontrast, niezwykle bogatych, wyksztalconych i niespotykanie biednych, bezdomnych ludzi. Bieda jest wszedzie. Ludzie spia na ulicach, niektorzy maja lozka wystawione przed domy, brak wody, mnostwo robactwa. Z jednej strony widzisz dziecko, zupelnie nagie, defekujace sie na ulicy, brudne i schorowane- prawdopodobnie sierota. 2 minuty pozniej przejezdza nowiutki mercedes z "Panem", ktory nawet sie nie ogladnie....
Zrobilismy sporo przez ostatnie 2 tygodnie. Intensywny czas, masa nowych twarzy, miejsc. Heh, podrozuje nam sie swietnie razem. Wyladowalismy juz miedzy innymi w telewizji, jako jedyni turyscu na granicy pakistanskiej ujezdzajacy slonia :D Glowny inspektor zywnosci w miescie tak sie tym przejal i podniecil, ze postanowil nas zaprosic do siebie na obiad. W zyciu nikt nas tak nie ugoscil. Herbata, napoje co 5 minut serwowane na srebrnej tacy, dostalismy swoj pokoj do odpoczynku, obiad, ktory jako goscie musilismy zjesc pierwsi , a dpopiero poznije reszta rodziny.....naszej rodziny :) Przyjaciel obwiozl nas po miescie, zabral do parku, akwarium, na lunch, na lody....wszystko sam zapalcil, po czym odwiozl nas do hotelu, serdecznie podziekowal, ze chcielismy byc jego goscmi.... milo, nawet bardzo. Heh, daje to do myslenia. Czlowiek nie moze znalezc czasu zeby sie spotkac ze znajomymi raz w tygodniu poza praca, szkola i cala inna reszta, a tym czasem sa na ziemii miejsca, gdzie ludzie sa w stanie poswiecic drugiej, zupelnie obcej osobie caaaly dzien, rozmawiajac, serwujac, karmiac, dajac czas na odpoczynek...niesamowite !!..........
Wystarczy na dzisiaj, reszta bedzie w najblizszym czasie. Zostajemy w Manali jeszcze 2 dni. Dzisiaj rafting, jutro paralotnia, jakis masaz calego ciala miedzy czasie za prawie darmo ...czemu nie ?? :)