No to dojechalem do granicy z Wenezuela o 4 rano. Bylem wsciekly na siebie, bo dalem sie kolejny raz wykrecic na pieniadze i to w bardzo glupi sposob. W sumie to nie duzo, ale postanowilem o tym napisac, zeby inni unikneli podobnych sytuacji. W calej Ameryce Poludniowej, jak tylko przekroczysz prog dworca autobusowego, w jednej sekundzie obskakuje Cie masa pracownikow poszczegolnych firm autobusowych oferujac przejazdy. Tym razem bylo duzo spokojniej, podszedl do mnie jeden Pan, powiedzialem dokad jade, Pan powidzial cene, wzial dowod, pieniadze i przy mnie zaczal rozmowe w okienku. Po kilku sekundach zdalem sobie sprawe, ze ten Pan tak na prawde tam nie pracuje, a jedynie kupuje bilet w moim imieniu, kasujac mnie za to okolo 5 dolarow !! O nie !!! Wkur****, jak cholera, ze znow mnie oszukali i tylko dlatego, ze jestem bialy, sukcesywnie zaczalem sie klocic < nie mowie po hiszpansku>. Pan pieniedzy oddac nie chcial, ale zaoferowal mi coca cole ze swojego sklepiku....dobra, dlaczego nie ?? Wypilem jedna, przyszedlem po druga, trzecia... Pan zaczal sie pocic, powiedzialem ze chce jeszcze chipsy i wode na droge i tym sposobem odebralem swoje 5 dolcow, a moze i nawet wiecej:)
Z granicy nie jezdza autobusy do Maracaibo, tylko wielkie taksowki. Droga trwa okolo 2 godziny i kosztuje zaledwie 10$...benzyna w tym kraju kosztuje niecale 20 groszyza litr wiec jakikolwiek transport jest niezwykle tani. Od samego poczatku Wenezuela wydala mi sie chora!! Nie wiedzialem nic o tym kraju poza tym, ze stolica jest Caracas. Nie wiedzialem tez, o paskudnej skorumpowanej policji i o prezydencie, ktory wprowadzil niemalze dyktatorskie rzady. Policja w dwugodzinnej drodze do Maracaibo zatrzymywala nas srednio co 15 minut. Zatrzymywalismy sie chyba z 15 razy do kontroli dokumentow, a kierowca dyskretnie musial za kazdym razem placic lapowke by uniknac kontroli bagazy. Ale dojechalem do Maracaibo, pozniej autobus do Punto Fijo, skad mam samolot na Arube. Chcialem sie rozbic na plazy, ale poczatkowo nie moglem znalezc odpowiedniego miejsca. Plaza, ktora polecila mi pani ze sklepu jako spokojna i bezpieczna okazala sie wielka alkoholowo- narkotykowa impreza... Na pytanie, czy moge tu rozbic namiot uslyszalem: " Jak chcesz umrzec, to dlaczego nie ?? ":D No nic, ide dalej!! Po okolo km, zaczelo sie robic troche spokojniej i zupelnie niespodziewanie spotkalem inna osobe z namiotem. Facet wynajmowal parasole na plazy . Rozbilem sie z boku. Jak sie pozniej okazalo kilka metrow dalej mieszkali jego znajomi artysanie- ludzie, ktorzy podrozuja po kraju, kontynencie lub swiecie, robiac recznie naszyjniki, pierscionki, bransoletki. Sprzedaja swoje dziela pozniej na plazach i tym sposobem zarabiaja na zycie :) Swietni, pozytywni ludzie. Bardzo sie zaprzyjaznilismy, spedzilismy 2 dni razem, poszlismy na fajna impreze, odwiezli mnie nawet na lotnisko. Az przykro sie bylo zegnac. Dostalem fajne pamiatki, wymienilismy adresy, ja odlecialem na pobliska Arube, a oni pojechali szukac nowego miejsca do zycia .
pozdrawiam