W sumie troszke sie obawialismy przyjazdu, zwlaszcza, ze do Maroka mielismy dotrzec o godzinie 3 nad ranem. W planach byla nocka pod golym niebem.....jednak zbieg kilku smiesznych okolicznosci, takich jak np. moj glod i niedzialajaca karta kredytowa sprawil, ze na statku poznalismy Mehdiego (Midi)- goscia z obslugi bufetowej. Zadalem mu kilka pytan zwiazanych z noclegiem w Tangerze, rozwinela sie jakas rozmowa. Jak sie okazalo, chlopak jest czynnym czlonkiem couch surfingu i chetnie gosci ludzi w Fezie; skad tez pochodzi. Jako, ze byl to juz ostatni rejs ten nocy, postanowil isc z nami na poszukiwanie noclegu. 10 min. pozniej siedzielismy w hotelowym pokoju, tuz przy plazy za jedyne 5 euro :) Zaprosil nas jeszcze do kafejki na pyszny swiezy sok.....tak wlasniz do kafejki o godzinie 4 rano i nie byla ona JUZ otwarta ;), ale jeszcze nie zamknieta...!!!!
...slyszelismy cos o Ramadamie, ale tak na dobra sprawe nie wiedzielismy jak to wszystko dziala... mowia, ze to wielki post, zero picia, jedzenia, zabawy. Wszystko to prawda jednak do godziny 22. Po calym dniu poszczenia, zycie zamiera okolo godziny 20, kiedy to wszyscy bez wyjatkow udaja sie na posilek. Spacerowalismy po niespelna 2 milionowej aglomeracji zupelnie sami! Po godzinie 22 wszystko wraca do zycia i trwa do wczesnych rannych godzin. Nie sklamie, mowiac, ze Tanger o 3 rano wygladal jak Londyn w samym srodku dnia- zapelniuone kafejki, sklepiki, maaasa ludzi na ulicach. Nikomu poza nami chyba tez nie przeszkadzalo, jak o godzinie 5-6 rano lepki zaczeli walic w potezne bebny, ktore obudzily nawet takich spiochow jak my. :)
Tanger, ktory w przewodniku byl dosc skapo opisany milo nas zaskoczyl. Dluga na 4 km, szeroka, piaszczysta plaza, ladne parki w nowej czesci miasta, zatloczona medyna.
My jednak nieco znudzeni duzymi miastami, postanowilismy nastepnego dnia wybrac sie w bardziej urokliwe miejsce. 14 km poza miastem znajduje sie Cap Spartel- najbardziej wysuniety na polnocny-zachod przyladek kontynentu. Zrobilismy sobie dluuuugi spacer wzdluz morza do Groty Herkulesa, ktora ma ksztalt odwroconej Afryki. Po drodze mijalismy najpiekniejsze jak dotychczas miejsca - wyludnione, szerokie, czyste plaze, z miekkim jak aksamit piaskiem. Ciepla i turkusowa woda zapraszala nas do ciaglych kapieli.Spedzilismy tam caly dzien, zapominajac o calym swiecie. W drodze powrotnej czekajac na autobus udalo nam sie zlapac pierwszego stopa. Zatrzymala nam sie starsze, lokalne malzenstwo, ktore co prawda nie jechalo tam, gdzie my, jednak slyszac jak mocno wykosztowalismy sie za taksowke w tamta strone, postanowili zrobic wyjatek i podrzucili nas pod sam hotel....mile zakonczenie, jeszcze milszego dnia ;)
Wieczorem mielismy isc na jakas impreze z Mehdim, ale jak sie okazalo, musial pracowac cala noc wiec postanowilismy ruszyc dalej na poludnie do pieknej; spokojnej Asili. A Mehdi za trzy dni wraca do Fezu i serdecznie nas zaprasza do swojego domu na kilka dni.
Pozdrawiamy
MIREK i OLA :)