Gorki ; gorki gorki … haha , hihi, radosci konca nie bylo :p….szkoda tylko, ze na poczatku….baaardzo na poczatku…. ;)
Po nieprzespanej nocy w autobusie, dotarlismy w koncu do Imlil- wioski na 1700 mnpm, ktora jest baza wypadowa do schroniska pod samymi szczytami Atlasu Wysokiego. Pierwszy dzien do aktywnych nie nalezal….krotki spacerek, rozeznanie we wsi i duuuuzo odpoczynku przed trekkingiem do schroniska. Nastepnego dnia pobudka o 6 i ruszamy. Szlak banalny, nie przedstawia zadnych trudnosci technicznych, chociaz daje sie nam we znaki lekki brak kondycji. Po 5 godzinach docieramy do schroniska, gdzie zatrzymujemy sie na noc…. Noc do przyjemnych nie nalezala- bylo zimno, niewygodnie, zaczelo nas lapac przeziebienie, co bylo spowodowane szybkimi zmianami temperatury ( Fez, ok.45° C, gory,5 °C ) . Wstajemy o 5 rano, sniadanko i podziwianie wschodu slonca przez oszronione szyby schroniska. Oboje dumnie wyruszamy okolo godziny 6 w kierunku Toubkala……po 10 minutach marszu Ola rezygnuje, co bylo najrozsadniejsza decyzja dla niej. Ja smialo ide dalej, widoki piekne, poranne slonce powoli rozpalalo czerwone szczyty wokol doliny. Szlak zaczal sie latwo, jednak po okolo godzinie zaczela sie ostra wspinaczka. Dziwilo mnie troszke, ze na szlaku nie ma wogole ludzi. Przez caly czas szedlem sam. Przed samym wyjsciem na przelecz, zrobilo sie naprawde stromo, zadyszka i brak kondycji przypomina o sobie z kazdym krokiem. Widok z przeleczy postawil mnie jednak na nogach… pierwszy raz w zyciu widzialem cos tak pieknego- ogromne polacie chmur nad cala dolina i pojedyncze czarne szczyty zaklocajace plynnosc oceanu bieli…. Biegne dalej, ludzi jak nie bylo tak nie ma, zaczyna sie snieg…. Lepie sobie balwana….takiego malego- afrykanskiego :D Szlak zmienia sie w ostra skalna wspinaczke. Zaczynam sie zastanawiac, czy aby na pewno tedy droga…. Przedarlem sie na druga strone skal, a tam juz stosunkowo latwa trasa do szczytu… ciesze sie jak cholera, sa nawet jacys ludzie . Doganiam ich, prosze o zdjecie na najwyzszym szczycie Afryki Polnocnej. Lekko sie zaniepokoilem widzac zaklopotanie w oczach Pana, ktory robil mi zdjecie. Spokojnie wyciagnal mapê i pokazal szczyt na ktorym wlasnie jestesmy-4080 mnpm, czyli jeden z dwoch braci Toubkala ….. troche przykro mi sie zrobilo, jednoczesnie nie moglem przestac sie smiac ze swojej glupoty. Wytlumaczylo to brak ludzi na trasie i trudnosc….ostro sie zdziwili, ze jestem bez przewodnika. Kilkaset metrow dalej dumnie prezentowal sie drugi brat Toubkala- 4050. Jedzonko czekolady na samym wierzcholku wsrod przetaczajacych sie poteznych chmur- niezapomniane chwile, wrazenia bezcenne….czulem sie panem swiata….
Zbieglem szybko do schroniska. Po drodze lawiny osuwajacych sie kamieni, bloto i strome skaly. Nie wszystkim niestety szlo tak dobrze jak mi wiec szybko wyprzedzilem grupe z przewodnikiem, ktora schodzenie zaczela okolo 30 min wczesniej. Zadowolony wrocilem do schroniska. Trasa usatysfakcjonowala mnie w pelni ; jednak fakt, ze nie zdobylem Toubkala, nie dawal mi spokoju. Odpoczalem chwile….w glowie konflikt- probowac, czy zostac ??? Spokojnym marszem trasa zajmuje okolo 6 godzin tam i z powrotem. Przewodnik, ktory widzial jak schodzilem z dwoch poprzednich szczytow powiedzial, ze w swoim tepie obroce w 3 godziny … no nic , probuje. Zaczyna sie dosc dobrze, pozniej jednak trasa robi sie trudniejsza. W dodatku zbieraja sie chmury, ktore zaczynaja mnie lekko niepokoic. Nie pociesza tez fakt, ze wszyscy , ktorych spotykam sa juz w trasie powrotnej, ze szczytu, co nie jest bez znaczenia w razie jakiejs nieprzyjemnej sytuacji, czy chociazby zaslabniecia, ze wzgledu na wysokosc. Nogi zaczynaja dawac o sobie znac, serce bije jak szalone, ciezko sie oddycha… do szczytu jesczcze okolo 30 min ….. kur..nie dam rady !!!! Cos mnie jednak pcha dalej . Trzy kroki w gore i przerwa i tak powoli dotarlem. Widokowo bez rewelacji- chmury przyslonily wszystko. Na szczycie siedziala jescze grupka czechow. Wymiana zdan, kilka zdjec i zaczynam zbiegac, zeby zmiescic sie w wyznaczonych 3 godzinach. Gardlo zmrozone, nogi lecialy bez kontroli, uszy zatkane, straszny bol glowy…..dotarlem do schroniska dokladnie po 3,5 godzinach, po czym odlecialem na 20 min… Nie moglem wydusic z siebuie odpowiedzi na pytania Oli. Dostalem drgawek, zrobilo mi sie zimno. W zyciu nie czulem sie tak fatalnie. Jeden z polakow, ktorego poznalismy w schronisku zrobil mi napoj izotoniczny, kanapeczki Oli, czekolada i goracy kubek dopiero doprowadzily mnie do stanu swiadomosci. Nie pocieszal mnie jednak fakt koniecznego powrotu do wioski tego samego dnia- oznaczalo to kolejne 3 godziny marszu. Mimo , ze bylo ciezko to udalo sie. Zupelnie po ciemku wrocilismy do wiochy, oboje schorowani, obolali i zupelnie wykonczeni fizycznie.
Mimo, ze latwo nie bylo to jednak jestem troche dumny z siebie- zdobycie 3 czterotysiecznikow w jeden dzien i jeszcze zejscie do wioski to nielada wyczyn nawet dla doswiadczonych pasjonatow « wycieczek « gorskich. Moze nie bylo to zbyt rozsadne z mojej strony, ale przynajmniej osiagnalem to co chcialem . Trasa widokowo I trudnosciowo usatysfakcjonowala mnie w pelni. :)
Poki co “hospitalizujemy” sie oboje w Marakeszu. Stesknilismy sie za europejskimi standardami dlatego byczymy sie dzisiaj w cieplym, czystym I przyjemnym hoteliku, zjedlismy dobry obiadek w restauracji i litrami pijemy swiezo wyciskany sok z pomaranczy, co by nadrobic deficyt witamin…
-------------------------------------------------------------------------------------------------------- Z tej strony zdezelowana Ola. Pomimo tego iz uwazam, ze moja notka jest zbedna (bujny opis Mirka) oraz pomimo tego, ze bedzie burzyc to koncepcje geobloga, zostalam zmuszona do opisania swoich przezyc zwiazanych z atlasem wysokim. No wiec spojrzmy prawdzie w oczy: nie jestem zagorzalym milosnikiem gor. Chcialam jednak sprobowac sil takze tutaj. Moze to wydawac sie smieszne I niedorzeczne, ale z cala pewnoscia upieram sie przy tym, ze droga do schroniska nie byla wcale taka latwa (a Mirek pominal ja w swojej notce). Tak sie zmachalam, tak sie zmeczylam ze az szkoda gadac. Droga po zsuwajacych sie kamieniach, ogromne przepascie spowodowaly u mnie zawroty glowy a nawet kilka razy zaslablam. Na szczescie jednak duza dawka czekolady stawiala mnie, ze tak powiem, na drzace nogi I jakos krok po kroczku skakalam sobie ze skalki na skalke ;) Nie wiedzac czemu, spuchly mi palce, serce walilo jak mlotem a ja pare razy chcialam do mamy :P Oj, million razy przeklinalam w duchu gory… Myslalam: byleby tylko dojsc do schroniska, byleby tylko dojsc…
Nastepnego ranka, pelna sil I zapalu (w koncu do schroniska dotarlam, nie?) wyruszylismy razem zdobywac Toubkala. Jak juz slyszeliscie, zrezygnowalam po 10 minutach z powodu walacego serca I bolu glowy. I takiego to mialam Toubkala... Szczesliwa zeszlam do schroniska I spokojnie czekalam na Mirka. Obracajac trzy szczyty w jeden dzien uwazam, ze zrobil cos niesamowitego, cos ponad ludzkie sily. Zazdroszcze mu tych widokow, serio :)