No to w koncu wybralismy sie w niebyle jakie gorki na kilka dni- Cordyliera Blanca, zeby nie bylo! Najwyzsze tropikalne pasmo gorskie swiata. Z jednej strony bajeczne doliny wyscielone wiosennym dywanem zieleni, krystaliczne czyste strumienie splywajace z lodowcow po stromych zboczach gor, tworzac niesamowite wodospady i basniowe laguny koloru turkusowego. Z drugiej zas strony wysokie szczyty pokryte sniezno-biala czapa firnu i ich wierzcholki zanurzone w puchu klebiastych cumulusow. Niesamowite polaczenie, ktore sprawia, ze czlowiek wkraczjac na szlak, przenosi sie do wymarzonej krainy, gdzie spokoj i harmonia pozwalaja na chwile zapomniec o pedzie dzisiejszego swiata.
Udalo nam sie spedzic z Kamila 5 pojechanych dni w tym magicznym miejscu. Pogoda, mimo, ze po sezonie dopisywala prawie do ostatniej godziny. Pelni pozytywnej energii wskoczylismy na szlak nie dokonca wiedzac czego sie spodziewac po tym miejscu. Slyszelismy,ze najlepszy trekking w Peru, a nawet w calej Ameryce Poludniowej, ze warto spedzic kilka dni.....Bez wahania moge potwierdzic powyzsze tezy.
Szlak mimo, ze ladny to wydal nam sie nieco za prosty wiec drugiego dnia postanowilismy poszukac wlasnych sciezek. Mega zabawa, smiech do samych lez, a na koniec lzy zmeczenia i bolu kazdego najmniejszego miesnia. Najpierw nieswiadomie zboczylismy ze szlaku, a kiedy sie zorientowalismy,ze nie tedy droga, to nie bylo juz sensu wracac normalnym szlakiem. Za nudne by to bylo,nie? Lepiej przeciez skakac jak wariat po rozlewisku rzeki starajac sie nie zmoczyc butow, nie wpasc w bagno po kolana, albo nie utopic plecaka z calym dobytkiem na 5 dni zycia. Pozniej dopadl nas pomysl wdrapania sie na lagune, ktora znajduje sie jakies 4 km poza szlakiem- 4 km wspinaczki na wysokosc 4500 m.n.p.m. Wszystko poszlo by dobrze, gdyby szlak kolejny raz nie wydal nam sie za prosty. Pewnie !! Lepiej przedrzec sie przez rwacy strumien, wpadajac po pas do wody, ryzykujac polamanie kostek i zmoczenie plecakow. Po rzecze przyszla kolej na jakis paskudny busz. Masa chaszczy, krzakow, trawa po same uszy i my z naszymi ciezkimi bagazami. Kolce targajace twarz, plecak uparcie zawieszajacy sie na galeziach drzew i tak przez godzine czasu. Pozniej desperacka wspinaczka w strone laguny i cel osiagniety tuz przed noca. Nie widzielismy ani laguny, ani gor naokolo i w dodatku nie moglismy spac, bo bolala nas kazda kostka, kazdy miesien. Nastepneg dnia pobudka o 6 rano, wychylamy glowy z namiotow, a tam zupelnie niespodziewany blekit nieba. Do laguny zostal nam jeszcze kawalek wiec zaspani, lekko zakreceni, z bolem glowy (4500 m.n.p.m) ruszamy w strone oczka. Pogoda idealna, wymarzona, a laguna bije wszystko na leb. MEGA miejsce !!!
Kiedy zaczelismy schodzic w dol doliny, szybko zdalismy sobie sprawe, ze wczorajsze: ¨bo szlak byl za prosty¨ bedzie mialo dzisiaj dosc negatywne skutki. Mial to byc najtrudniejszy dzien z podejsciem na 4700 m. i hardcorowym zejsciem- lacznie 9 km. Skonczylo sie na tym, ze przespalismy caly dzien na polanie, nie robiac kompletnie nic . Reakcja lancuszkowa i nastepnego dnia musielismy pokonac trase, ktora normlanie robi sie w 2 dni- okolo 20 km, z najwyzszym podejsciem na 4700m i zejsciem, ktore wbrew pozorom ne jest takie latwe. Mielismy dotrzec do wioski, skad jezdza autobusy do cywilizacji. Wioska to 2 domki i jedna rodzina. Pozwolili nam rozbic namiot przed domem. Na kolacje swiezy pstrag zlapany przez lokalesow, sos szpinakowy i makaron- dooobre;) Jedynym problemem bylo, to, ze nikt nie wiedzial dokladnie o ktorej jada minibusy nastepnego dnia. Jedni twierdzili, ze o 6, drudzy, ze o 5, a jeszcze inni, ze o 5.30. Ostatecznie przyjechal o 5.45- Peruwianczycy i ich poczucie czasu. Zawiezli nas na km czterdziesty-drugi, skad biegnie trasa na ponoc najladniejsza lagune w calym parku- lagune 69. Szlak byl mega trudny, w dodatku zaczal padac snieg, deszcz, mocno wialo. Sliskie skaly, wertepy, przepascie i zle oznaczona droga. Zgubilismy sie kilka razy nim dotarlismy na miejsce, ktore rozczarowalo nas na calej lini.....moze przez pogode widok byl denny, a moze po prostu taki jest. Zeszlismy na normalna droge, tam zlapalismy peruwianska ciezarowke, ktora na pace zawiozla nas w okolice dwoch lagun, gdzie czekal na nas autobus powrotny do Huaraz.
Wycieczke zaliczam do jednych z lepszych z calej mojej wyprawy- zarowno widokowo, jak i rozrywkowo. Nog nie bedziemy czuli z Kamila jeszcze przez kolejne 2 tygodne, ale dumnie mozemy powiedziec, ze siedemdziesiecio-kilometrowy szlak zrobilismy spokojnie w 3,5 dnia.
pozdrawiam
No i najlepsze fotki dodam jutro ;)