Z gor zaczelismy pruc prosto do Ekwadoru, jednak po 26sciu godzinach w autobusie niezle sie znudzilismy. Nie do konca wiedzielismy tez gdzie jechac, co ciekawego, jak daleko…eh robimy przerwe!! Zatrzymalismy sie w malym miasteczku przed granica ekwadorska- Mancora :) …wow, slowo to przywoluje tyle pozytywnych emocji, wspomnien- swietni, wyluzowani ludzie, palmy, hamak, plaza, deska surfingowa i przede wszystkim slynne w calej Ameryce Lacinskiej ¨manana¨, ktore to juz tutaj ma ogromny wplyw na codzienne zycie mieszkancow i szybko chorujacych na to turystow ;-)……jutro, jutro i wszystko jutro. Bardzo mi sie to spodobalo i zaczelo przybierac niebezpieczny charakter, kiedy nawet obiad, albo wyjscie na plaze czlowiek chcial odkladac na jutro :D A tak powaznie, to poznalismy tutaj mase ludzi, ktorzy podobnie jak my przyjechali na chwile, a siedza juz miesiac, dwa i nawet nie mysla, zeby wyjezdzac...cos w tym chyba musi byc, nie ?
Zaprzyjaznilismy sie z wlascicielem naszego hostelu, ktory to posiadal sprzed to kate surfingu….godzina kosztuje 40 $, my mielismy 2 dni za darmo. Jest to mega trudne, dlatego potrzeba duzo, duzo wiecej czasu, zeby nauczyc sie kontrolowac skrzydlo, a pozniej dopiero skakac po falach. I z deska tez sie bawilismy i dobrze sie to nie skonczylo, co widac na zdjeciu :P sprzet sluzyl chlopakowi przez szesc lat, a my wykonczylismy go w dwa dni…
Ostatni dzien postanowilismy rozbic sie na plazy troche poza miastem, przyjechal Will z Pisco. Ognicho, ananas, mango rum, a wszystko to wymieszane w kokosie- niezla wyzerka i doobra przepitka. Rano, gdy ja lapalem ryby na obiad, Milka i Will zaprzyjaznili sie z rybakiem na plazy. Zaprosil nas na obiad, nauczylem sie robic cevicze- jedno z glownych dan w Peru, surowa ryba marynowana w soku z limonki z cebulka...mmmm.
I tak milo uplynelo nam kilka dni w Mancorze. Szczerze mowiac to nikt nie wie ile tam siedzielismy. Wiemy za to na pewno, ze nikomu nie chcialo sie wyjezdzac.
pozdrawiam